Mimo napiętych terminów, doszło w końcu do wzrokowego (i nie tylko) kontaktu części grupy ie4.
Muszę przyznać, że ni jak mi to pasowało. Ale jak mi Olga tak sympatycznie "przyłożyła" ;-) a Piotr wywiercił mi dziurę w sumieniu, niebyło innej rady tylko się sprężyć i pojechać.
W czasie powrotu z targów w Poznaniu, na przed dzień przed spotkaniem grupowym, uraczyłem z Piotrem się podwójną kawą i śmy pogadali.
Po drodze wstąpiłem do Doroty (aramin), też na obiecaną kawę (dość sporo jej wypiłem, jak na jeden dzień :-) Było sympatycznie, próbowałem namówić ją na wyjazd grupowy, chyba byłem mało skuteczny :-). W między czasie miałem okazję pogadać telefonicznie z Drako (był strasznie ciekawy jak wyglądam). W czasie bezpośredniej rozmowy na temat wieku, zrobił ze mnie 52 letniego emeryta (nie zyskując w tym momencie mojej sympatii ;-) Wyprowadziłem go z błędu i wówczas stwierdził, że jestem jeszcze młody, hmm - skoro tak twierdzi :-))
W czasie powrotu do domu, nasza sympatyczna Policja, poinformowała mnie, że jechałem zbyt prędko (95 km/godz.) jak na teren zabudowany, i 2,5 bańki było nie moje. No cóż, zdarza się :-)
Dzień następny: Spałem dość długo bo i późno wróciłem. Piotr zadryndał mi na komórkę z pytaniem czy jadę, potwierdziłem, że tak i ucieszył się :-) Żeby podróż na spotkanie nie minęła mi w samotności, pomyślałem sobie, że skontaktuję się z Olgą (przebieg trasy jest podobny), zawsze z kimś jest raźniej, i tak też zrobiłem. Umówiliśmy się w Raciborzu. Ze wstępnych obliczeń, wychodziło gdzieś na godź. 15,00. Znając jednak trasę, wziąłem poprawkę, około 45 min :-)
Mimo poprawki, Olgi jak nie ma tak nie ma, i zacząłem się niepokoić :-) Przekręciłem na komórkę, oświadczyła mi, że pobłądziła troszkę :-) wskazując mi mniej więcej swoje położenie - była już niedaleko. W końcu namierzyliśmy się i wyruszyliśmy, kierunek Kłodzko.
Uśmiałem się nie co, bo wszystko to przypominało Chmielewską "Boczne drogi" :-))) Później kręciliśmy tymi krętymi drogami jakiś czas i klucząc palcem po mapie w jednym miejscu :-) Muszę przyznać, że za kierownicą daje sobie doskonale radę, utrzymuje odpowiedni dystans i kosi wszystkie zakręty :-)) W końcu, dotarliśmy na drogę nr 40, tą główniejszą do Kłodzka. Na przydrożnym parkingu, w scenerii kwitnących dzikich śliwek, zaproponowałem kawę z termosu. Początkowo, chciała jechać dalej, że czekają na nas itd. ale w końcu dała się skusić (po 2-uch latach ;-)) Chyba jej smakowała, bo ładnie podziękowała i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Do Kłodzka dotarliśmy bez problemów. Tam trochę popytałem i po chwili byliśmy pod domem XM. Chciałem sprawdzić numerację domów, lecz Olga wykonała telefon i X-siarz wyszedł po nas, doprowadzając nas do swojej "twierdzy".
Tam też wszyscy oczekiwali naszego wejścia.
Krótkie powitanie z Markiem i podążamy śladem w głąb jego "jaskini". Wrota otwarły się, wyskoczyło jakieś dzikie zwierze i dostałem cykora :-) Niepotrzebnie zresztą, było to sympatyczne psisko jamnikopodobne, o imieniu Tedi (chyba tak), Coś tam próbował podszczekiwać ;-) pomerdał ogonkiem i już byliśmy kumple.
Wgłębiam się dalej w lokum: Przedstawiono nam, a właściwie mi, gospodynię - o rany! ;-) (nie będę więcej pisał, bo Marek podsłuchuje :-) Następnie nastąpił atak za kuchennego stołu Czarownicy. Przywitałem się. Na krótko przed prezentacją swojej miotły, dałem dyla, do sąsiedniego pokoju (obawiałem się o swoje plecy ;-)) Tam też zobaczyłem Undiego.
Rany Chryste! Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Antenek brak, buźka słodko niewinna, musiałem kilka razy go poszturchać, bo nie wierzyłem - tylko dlaczego tak z góry na mnie patrzał :-) Chyba przypadłem mu do gustu, najwierniejszy później był mi do ostatnich chwil :-) W dalszej kolejności, przywitałem się z uroczą małżonką Antka i prześliczną córuchną , bez poufałości oczywiście, Antek był tuż tuż, a chłop to jak dąb - wolałem nie ryzykować ;-) Zresztą jego też powitałem, spoglądając niewinnie w górę ;-)) Ale swój to chłop.
W głębi usadowił się Wojtek, niedość że wysoki w dodatku nauczyciel. Pozostała tylko pro forma: uścisk dłoni i improwizowany uśmiech :) - no cóż, wysoki autorytet w okularach ;-)) Z Jaro, na grupie zbyt wiele nie rozmawiałem, widziałem gdzieś jego zdjęcie, łatwiej było go rozpoznać i też serdecznie uścisnęliśmy sobie dłonie. "Równy" gość i już nie musiałem naciągać szyi, by spojrzeć mu w oczy :-)
Atmosfera wyraźnie rozluźniła się, zapanowały śmichy i chichy racząc się kawą podaną przez przemiłą gospodynię (XM, nie podsłuchuj ;) Luźne dysputy, o tem i owem, przyśpieszyły przepływ czasu i trza było się zbierać - kierunek "Byczy Róg". W kupkę się pozbieraliśmy i opuściliśmy miłe lokum państwa XM, dosiadając nasze czterokołe rumaki i wężykiem na Baborów.
Undi wskoczył do mnie - mówiłem - przypadłem mu do gustu :-) Nauczony doświadczeniem, usadowiłem się tuż za Olgą, miałem ją na oku, by biedulka przypadkiem znów nie zbłądziła ;-) Dotarliśmy w końcu do miejsca docelowego. Na fasadzie budynku - faktycznie - dziki byk z rogami :-)
Chyba to jednak dobrze - pomyślałem - zapowiada hossę "wzrost kursu" (tylko czego ? ;-)
Wjazd oraz parking, oświetlony był rzędem lam, wytwarzając specyficzną atmosferę (lekki półmrok), zrobiło się swojsko i przyjemnie.
Jesteśmy na miejscu.
Leniwie przeciąganie i wolniutko wtaczamy się do wnętrza zajazdu. Zwiedzamy salę bankietową, co niektórzy przypalają papierosa na zewnątrz - oczekujemy na decyzje. W końcu lokujemy się w pokojach. Trafił mi się przejściowy z Undim :-)
Wnoszenie manatków, małe ogarnięcie i schodzimy do sali głównej. Stół zastawiony, aperityw też czeka :-) Luźne rozmowy, rozkręcamy się. Po którymś drinku, Piotr organizuje muzykę. Rozpoczął od Niemena "Płonie płonie stodoła, płonie aż strach ...." Trochę to dziwnie i melancholijnie zabrzmiało, tym bardziej, że jeszcze nie płoneliśmy ;-) Dałem znać Piotrowi, by na początek coś luźniejszego puścił w tle, sprzyjające rozmowie.
Z prawej strony stołu miałem prawicę, z lewaj lewicę - bynajmniej nie chodzi tu o kierunki polityczne - miałem wybór dysputantów Prawą stronę zabawiała Olga. Przy doskonałej mimice i gestykulacji rąk, opowiadała przeróżne zabawne historyjki z jej życiowych wojaży, w czym wtórował jej: Wojtek, potakujący Undi i Państwo XM
Z lewej jak popadło, kto co miał do powiedzenia: Piotr, Czarownica, Jaro, Państwo Antka. Uraczony alkohol i rytmy muzyki zachęciły mnie by rozkręcić towarzystwo.
Przypuściłem szturm na Czarownicę, próbuję jej lotów. Szło nam nieźle, a Czarownicy się tak spodobało, że zablokował mi nogą powrót na krzesełko. Prowokacja - pomyślałem - no dobra :-) Zagłębiłem się w łydki i kostki pod skarpetkami demonstrując możliwości mych opuszek u rąk - i wymiękła :-))) Więcej nie próbowała :-) Później Piotr przejmuję Czarownicę, ja proszę małżonkę Antka. Jest miło, improwizujemy również w kółeczku. Z Piotrem próbujemy poprawić nastrój zmniejszając ilość światła - nie udało się. W dodatku właściciel przyciszał nam co chwilę muzykę :-( A prawica, jak kłody uczepione krzeseł i stołu :-)
Postanawiam rozbić to nie co "zasiedziałe" towarzystwo prosząc Olgę do tańca - odmówiła. Nawet próbowałem ją unieść (delikatnie), nic z tego, wykonała czynny opór i nie dała się doprowadzić na parkiet :( Hmmm, szkoda. Prawica już do końca pozostała na krzesełkach, gdy tymczasem lewica zabawiała się na różne sposoby. Z czasem towarzystwo zaczęło się kruszyć, począwszy od XMarków :) Olgę też w końcu zmogło. Odchodząc, uniosła swoje rączęta w górę przechwytując rytm muzyki, najwyraźniej wskazując że lubi się bawić :) - dlaczego jednak się nie bawiła ? Tego nie potrafiłem zrozumieć.
Kolejności odchodzących już nie pamiętam, zostali najbardziej wytrwali. Czarownica, Piotr, i ja :-) Przeprowadziliśmy nocne rozmowy "marków". Oszczędne dawkowanie alkoholu, pozwoliło bym przyłączył się do otwartego szampana. W pewnym momencie, Czarownica przeszła na mroczne rozmowy i stwierdziłem, że najwyższy czas zwinąć towarzystwo do wyrka.
Mała chwila w pokoju u Piotra, jeszcze jeden łyk, krótka wymiana słów. Jak Piotr włączył telewizor, stwierdziłem, że się zmywam :-) Podobno szukał szumu fal :-))) Łech ;-)
Dreptam do pokoiku, z pionu wykonuję poziom tuląc się do poduszki. A tu Undi robi pobudkę :-) Nawet fajnie, pogadaliśmy jeszcze swojsko. Gdy jednak przeszedł na linuksa, zrobiło mi się błogo i razem z szumem fal odpłynąłem na amen :)
Sobota: Coś mnie budzi.
Otwieram oczy - widzę Czarownicę, sabat jakiś czy co? Gdzie ja jestem Zamykam oczy - szybko analizuję, czy to jawa czy sen? Otwieram jeszcze raz - już w porządku, widzę Undiego, kimam dalej :-))) Czas wstać, toaleta zajęta, przeciągam się. Zerkam w sąsiedni pokój, no nie !!! Czarownica w oknie :-))) Co ja tu robię? :-))) Dobrze, że łazienka się zwolniła i mogłem odświeżyć twarz. Nie mogłem znaleźć grzebienia - ktoś mi gwizdnął. Za dużo tych koszmarów jak na jeden dzień, a właściwie poranek ;-)))
Wykonuję poranną toaletę. Z rąk musiałem zaimprowizować zaginiony grzebyk by na coś wyglądać :-) W końcu schodzę w duł.
Gromadka uczestników już raczyła się śniadaniem. Przywitałem się, po coś poszedłem do samochodu i później dołączyłem do pozostałych uczestników. Wszystko było w normie, tylko Undiemu coś się stało z włosami ;-) Przy odrobinie wyobraźni, może i można byłoby porównać to do jakiś płaskich antenek ;-) choć naprawdę, dziwnie to wyglądało ;-)) Może Undi wyjaśni? A przecież to mnie zwędzili grzebień :-)
Planowany jest wyjazd za granicę. Nie mając zielonej karty, zabrałem się na łebka do samochodu Jaro. Przed granicą kolejka. By nie kwitnąć w samochodzie, z Undim idziemy piechotą (na powietrzu przyjemniej). Za granicą powstała mała afera: Chciałem Undiego utrwalić na kamerze jak przekracza granicę i zbiegło się dwóch funkcjonariuszy z krzykiem co ja robię. Nie widząc żadnej tablicy z zakazem fotografowania, tłumaczę, że jestem turystą i rejestruję swój pobyt. Zgarneli nas do budki i musiałem im pokazać co tam mam - to też pokazałem. He, he, najwyraźniej nie byli zadowoleni z uchwyconych krajobrazów i nas wypuścili :-)) Jeszcze nie wiem, czy obrożę się na nich ;-))) Chyba jednak nie, bo mogłem zwiedzić ich budkę - zawsze to jakaś przygoda :-) Tylko biedny Undi miał cykora ;)
Odprawa zakończona, ruszamy w dalszą drogę. Kierowcy manewrują wąskimi drogami, a ja podziwiam wiejski krajobraz strony Czeskiej. Stare drewniane chaty przypominają mi beztroskie dzieciństwo u dziadków - jakby, cieplej się zrobiło. Wjeżdżamy po połowicznych serpentynach na lokalny szczyt. Mały porking, jakaś budowla z wieżą. Jak się później okazuje, "Suchy Wierch" to. Faktycznie, cusik wyschnął na "wiór" :-) Znaczy się, zamknięty na cztery spusty :-))) Ale któż to mógł przewidzieć, że w sezonie nie turystycznym i turystyczne rzeczy są nieczynne lub konserwowane /;-)))))) "no coments" ;-) Może to i dobrze, mogliśmy przynajmniej choć troszkę własnymi nogami zdobyć szczyt, tym bardziej, że słońce nam sprzyjało. Udaliśmy się ze sto metrów piechotą na końcowe wzniesienie, gdzie ukazał się lekko przymglony krajobraz pobliskich okolic. Chwila zadumy nad maluczkimi tam w dole, mały staw, jakiś klasztor.
Sztandaru, ani proporca IE4 nie mieliśmy by można było uhonorować "szczytowanie ie4" ;-))) Pozostało nam jedynie pozostawić odciski butów na pamiątkę (zawsze coś :) Kilka zdjęć. Ziemia jeszcze za chłodna i wilgotna na rozciągnięcie się na trawie. Powoli wracamy - co niektórzy nie mogą się doczekać piwa ;-) (szkoda tylko tej benzyny ;) Pakujemy się w samochody i jazda do Kralik'y.
Usadawiamy się na małym rynku i wychodim z aut. Snujemy się trochę nie wiedząc co czynić :-) Padło hasło by zrobić zapasy w sklepie. Nie wiedziałem o jakie zapasy biega. Poszedłem za wszystkimi, patrzę co zapasują i też zapasiłem kilka piw i dwa płyny :-) W dodatku za polskie many. To już coś, czułem się europejczykiem pełną gembą :-)
Pakujemy w samochody i churkiem do restuauracji "Złota Labut". Pamiątkowe zdjęcia na tarasie i wio do środka. Wnętrze stylizowane ciemnym drewnem. Rodzaj współczesnego, myśliwsko-wiejsko-swojskiego stylu ;-) - przyjemnie. Sprawy kulinarne opisał już XM - nie będę powtarzał. Jak na mój żołądek, było tego dość sporo, i nie wszystko się zmieściło - ja maluśki - ale niech sobie nikt nie myśli :-) To tak jak Olga, kruszynka, ale jak przyłoży to ho ho :)) Biednej nie dali Coli dokończyć i musiała zostawić :-(
Wracamy na granicę, odprawa. Antek nie wyglądał jak wygląda i celnik koślawo na niego spoglądał, z niedowierzaniem. Nie dziwota, siedemnastoletni tatuś ? - to i ja bym zrobił wielkie oczy ;-) Jakoś w końcu tego dorosłego "małolata" ;) udało się przemycić. Grzecznie idziemy wytrzeć buty o niby to wycieraczkę i myjemy rączki dziwnym płynem, żeby tej krowiej pryszczycy nie przewieść. Jesteśmy znów u siebie, w Polsce i to byłoby na dziś.
Lokujemy się w zajeździe, czas wolny. Sączymy piwko, palimy fajki i wypisujemy pamiątkowe pocztówki. Przed nami obiado-kolacja. Z tym jadłem to lekka przesada, tym bardziej, że jeszcze na ognisku mamy jeść.
Coś tam z tej zupy fasolowej i drugiego dania upchałem w ten mój biedny żołądek, rozdęty do granic możliwości :-) Po tym posiłku z grupowiczów zeszło powietrze i rozpieszli się po kątach na drzemkę. No tak, biedaki się tak zmęczyli tym siedzeniem w samochodach i restauracji, że ich powaliło ;-)) Jedynie Olga, jak przystało na grzeczną dziewczynkę wraz z małżonką XM i synkiem, zabawiali się w grę słow, Undi podpowiadał.
Nie lubię pustki. Zarzuciłem kurtkę i poszedłem na spacer na pobliskie wzgórze. Lekki wiatr niósł zapach wiosny, trawa pachniała. Słońce delikatnie przebijało się przez chmury - rześko. Po drodze natrafiłem na małe poletko polnych kwiatków podobnych do tych z trawnika: krótka nóżka, żółte pręciki, tylko te białe płatki jakby większe. Te stokrotki, najwyraźniej mnie prześladują ;-) - coś pomyślałem i poszedłem dalej. Ze szczytu wzgórza zajazd wyglądał śmiesznie mały, a ten byk na fasadzie jak komar :-)
Jak wróciłem, zastałem Undiego na tarasie. Oświadczył, że równie chętnie by się przespacerował. Nie ma sprawy - powiedziałem - z kimś zawsze przyjemniej. Podziwiamy wcześniej zdobyty samochodami szczyt w Czechach. Omijamy małe gospodarstwo i udajemy się zwiedzić okoliczny kościółek. Zamknięty i w kiepskim dość stanie - obchodzimy w koło i wracamy. Po drodze rozmawiamy, troszkę o grupie i innych berach. Co jakiś czas drynda komórka od Undiego z jakąś wiadomością: a to, że dostał to, a to, że dostał tamto. Dobrze że mu bateria zaczeła siadać i mógł wyłączyć to diabelstwo :-)
Podczas schodzenia z tego pagórka, Undi wykonywał fikołki przez ramię, a ja uniosłem ręce i udawałem ptaka głuptaka :-)) Jak ktoś nas widział, pewnie pomyślał, że dwa wariaty wyczyniają na łące :-))) A co, życie jest piękne :-)
No i oczywiście, afera była. Jak wróciliśmy do zajazdu dowiedzieliśmy się, że cała straż graniczna postawiona była na nogi, bo dwóch podejrzanych typów myszkowała po okolicy, musieli nas obserwować przez lornetki. Co za świat, jak człowiek nie siedzi na tyłku to już podejrzany. Dobrze, że grupa przyznała się do nas, pewnie znów by nas zgarnęli :-) Z tym Undim mam same przeboje ;-))
W pobliskim zagajniku widać wydobywający się dym z ogniska. Ładne miejsce jak na ognisko. Ławeczki z drewna w otoczeniu drzew, obok mały strumyk z kładką. Tylko Tedi (psiak XM) miał problemy przejść po szczebelkach :-)
Grupa się schodzi, zajmują stanowiska, organizowane jest nagłośnienie. Ktoś wypłoszył miejscowe bociany i przeleciały nam prawie nad głowami. Pierw jeden, później dwa. Na dziewczyny padł blady strach, czy aby któryś nie podrzuci im coś do kapusty ;-)) Dyskretna kontrola stanu środków antykoncepcyjnych uspokoiła towarzystwo i wszystko wróciło do normy ;-) Gitary nie mieliśmy by dodała nastroju. Za to, na początek Piotr puścił nam dziwne impresje muzyczne, tłuczone szkło..... czyjeś oczy się spotkały..... Nie powiem, dość ciekawy utwór - czy jednak odpowiedni na wieczorek przy ognisku? Znów dziwnie to zabrzmiało. Jak później się okazało, było to najnowsze "dziecko" grupy TSA.
Łykam piwo by troszkę okrzepnąć. Zmieniamy płytę. Pieczemy kiełbaski, trwają rozmowy, ktoś szukał kierownicy, ale nie do malucha tylko do stara ;-))) Wiecie co, nic z tego nie rozumiem :-)))
Międzyczasie palą się nóżki Olgi, trzeba gasić co jakiś czas, bo spalą się na węgiel, a są takie ładne :-)
Czarownica szturcha się z chłopakami. Idę po nowy browar, bo chyba nie wytrzymam :-)) Co za ognisko. Jakiś uczony men zaprojektował ławkę, gdzie boczne nogi wystają gdzieś z 0,5 m (też miał pomyślunek) i właśnie przez te nogi wykonałem podczas kamerowania słynny poziom z pionu, jednym słowem wyrżnąłem orła, aż dziewczyny się wystraszyły, że nie będą mnie miały do dyspozycji ;-)) (słodkie ;)
Pozbierałem się i znów świeciłem pionem (chyba że siedziałem przy Undim) Przyszła pora na degustację sławetnych nóżek Olgi. Troszkę były pokiereszowane przez ten niekontrolowany ogień, ale chłopy i tak oblizywali się co nie miara, im to tylko jedno w głowie (mnie też :-)) Więcej niespodzianek nie było. Sączyliśmy piwko, luźne rozmowy, wpatrujemy się w magiczną siłę ogniska przechwytując jego ciepło.
Pierwszy opuszcza nas Marek z rodzinką. A my jeszcze trwamy. Dyskusje powoli cichną, w tle lekka muzyka, zbliżamy się do ogniska tworząc krąg w okuł niego, wyciszamy się lekko błądząc myślami. Powoli odchodzi następny dzień, my wraz z nim i wspomnieniami udajemy się na spoczynek.