Piatek.
zjazd uczestnikow.

pierwszy przybyl Wojtek. szybciutko nawiazalismy kontakt bezposredni i przy kawie pogadalismy o wszystkim :-) wychodzac z pieskiem na spacer pokazalem Wojtkowi malenki fragment klodzkiej starowki, zalanej w czasie powodzi. szybko wrocilismy, poniewaz nalezalo sie spodziewac kolejnych zlotowiczow.
a jakze, wkrotce przybyl Jaro swoim srebrzystym pojazdem z innej planety :) (komfortowe Mitsubishi). potem docierali juz hurtowo: Antek z Monika i mala Kasia, Piotr z Undim i Czarownica. w miedzyczasie zadzwonil Jan z wiadomoscia, ze czeka na Olge w Raciborzu. takoz i oni dotarli do Klodzka ok. 20.00. po przywitaniu, poznaniu uczestnikow i malej kawie - ruszylismy ok. 21 do Boboszowa.

Piatek.
zajazd "Byczy Rog".

pozna kolacja. ... a wlasciwie obiad, jako, ze zaserwowano nam kotlety :-)
na stol trafilo tez troche trunkow - piwo, "Krolewska", napoje. zaczely sie obrady dnia pierwszego, ktore mialy sie skonczyc... dnia drugiego rano :-)
z przykroscia zauwazam, ze po 3 nad ranem wymieklem i przestalem pelnic obowiazki gospodarza. szczesliwie chyba juz nikt tego nie zauwazyl i zlotowicze bawili sie dalej w najlepsze. kto ile i co wypil... niech pozostanie tajemnica tego wieczoru. w kazdym razie - Undi to nie taki blaszak, jak sie powszechnie uwaza :-) a Piotr i czarownica to potwory z innej planety o niewyczerpanych silach witalnych! stateczny Jan tez nie do konca jest taki stateczny... :-) nie, nie mam na mysli tego, ze w jakikolwiek sposob utracil statecznosc na krzeselku :-) mam nadzieje, ze do tego watku podepna sie inni i... zdradza troche wiecej szczegolow.
podobno do obrad dolaczyli nad ranem rowniez wlasciciele zajazdu, ale to juz znam tylko z relacji :)

Sobota.
zajazd "Byczy Rog".

sniadanie.
bardzo pozne sniadanie, jako, ze nocne obrady byly wyczerpujace i owocne - czesc uczestnikow musiala przeanalizowac wnioski w pokojach :-) i troche im zeszlo. spotkalismy sie przy sniadaniu, azeby uzgodnic plan dzialan na sobote. ustalono, ze na dwa auta pojedziemy do Czech a dyskryminowani bez paszportow znajda chwile czasu na bierny wypoczynek w pokojach.
btw. w sobote niestety opuscil juz nas Antek z rodzina. tym niemniej wielkie podziekowania dla niego, zony i dziecka za trud podrozy, ktorego nie oszczedzono nawet malenkiej Kasi - najmlodszej uczestniczki, ktora mimo przeszkadzajacego jej chodzika aktywnie zabawiala towarzystwo ie4 :-)
zeby nie bylo wylacznie oficjalnie i gastronomicznie - pojechalismy najpierw na szczyt widokowy Suchy Verh, z gorujaca wieza widokowa. wieza niestety nie byla w uzytku, ale wytrwalosc uczestnikow eskapady wyprowadzila nas na naturalny taras widokowy, skad rozciagala sie panorama na okolice. droga do Kralik byla widoczna jak na dloni, wiec po krotkiej kontemplacji pojechalismy tam na tradycyjna czeska kuchnie.
wielki stolik w lokalu Zlata Labud pozwolil pomiescic wszystkich dziewiecioro uczestnikow wycieczki. mimo pewnych klopotow z zamawianiem i stresie Olgi - udalo sie dostac zestawy knedlikowo-miesne i napoje.
wstydu, jakiego sie przy tym najadlem z powodu grupowiczow nic szybko nie zatrze! skromny deser, tradycyjne rozdawnictwo widokowek od personelu Labedzia, ostatnie zakupy niezbednych towarow na wieczorne ognisko... i z powrotem do Byczego Rogu.
tu bylismy umowieni na godz. 17 dla skonsumowania obiadu.

Sobota wieczorem.
zajazd "Byczy Rog".

obiadek poszedl sprawnie, nikt nie narzekal na dolegliwosci zoladkowe - co swiadczy o niezwyklym umiarkowaniu w jedzeniu i piciu w dzien poprzedni. :-) po obiedzie atmosfera wlokla sie leniwie, zwlaszcza, ze pogoda stala sie nieco niestabilna i trzeba bylo rozwazyc warianty dzialania w przypadku opadow.
szczesliwie zostala nam oszczedzona ulewa, a skromne mzawki nie przeszkodzily w rozbujaniu ognia przyjazni, przy ktorym ogrzaly sie nasze dusze ;-)
gdzies chyba ok. dwudziestej zaczelo sie ognisko. wspanialy nastroj, troche muzyki, luzna atmosfera, spory przeglad czeskich i slowackich browarow, kielbaska... wtedy tez po raz pierwszy Olga zaprezentowala swoje nogi, co wzbudzilo powszechne uznanie. ;-) szczesliwie dla czarownicy starczylo nam naturalnego, drewnianego opalu, wiec nie musielismy siegac po paliwo inkwizycyjne.
rozmowy przy ognisku byly rownie owocne jak przy stole. szereg problemow kulturalnych, spolecznych, ekonomicznych i politycznych udalo sie nam rozwiazac. szkoda, ze swiat tego nie slyszal - na pewno bylby lepszy.
od ogniska rozchodzilismy sie indywidualnie, w miare osiagania odpowiedniego stopnia wypelnienia i po uznaniu, ze przedstawione zostaly wszystkie aspekty wlasnego punktu widzenia. mnie wywialo po pierwszej w nocy.
kto, co, jak i z kim robil potem - nie wiem :-)

Niedziela rano.
Zajazd "Byczy Rog".

tym razem sniadanko bylo wczesniej, bo tez sobotnie obrady przy ognisku zostaly juz potraktowane ulgowo. wszyscy zjedli z apetytem (jak sadze) i przyszedl czas na zakonczenie pobytu w Boboszowie. pakowanie, placenie rachunkow (uff, bolesne), wymiana adresami, telefonami i ostatnie uzgodnienia. Jaro odjechal prosto do Stutgartu, co wcale nie dziwi biorac pod uwage, ze mial do zrobienia trase ok. 700 km.
wiekszosc zlotowiczow jechala przez Klodzko, wiec sila rzeczy jeszcze wypilismy tu wspolnie ostatnia kawe, ostatnie piwo (kto mogl i nie prowadzil), wymienilismy ostatnie wrazenia.
i coz... po kawie przyszedla czas pozegnan. usciski i buziaki, jakies piwko na droge... do bagaznika rzecz jasna, wskazowki do przejazdu przez metropolie :-) smutna chwila rozstania wczesnym popoludniem.
koniec relacji.

Relacja - Jan , Wrazenia - XM , Opinie
Strona główna